top of page

Spacer po świętokrzyskim - Klimontów

zaciagprywatny

Po dłuższej przerwie, wracamy do cyklu krajoznawczego, przedstawiającego najciekawsze miejsca województwa świętokrzyskiego związane z XVII wiekiem. Tym razem odwiedzimy Miasto i Gmina Klimontów , niepozorne, senne miasteczko nieopodal Sandomierza. Nieco zapomniany Klimontów, zupełnie nie zasługuje na swój status, bowiem kryje w sobie potężną dawkę historii, zapisaną nie tylko na kartach książek, ale przede wszystkim w zachowanych zabytkach. Czasem zastanawiamy się co jest przyczyną, że ta wyjątkowa miejscowość, nie jest stałym punktem wycieczek? Czy to kwestia bliskości Krzyżtoporu i Sandomierza, które dominują programy zwiedzania? Może brak odpowiedniej promocji? A może jedno i drugie… A przecież wystarczy wspomnieć, że to miasto słynnego Jerzego Ossolińskiego, jednego z najpotężniejszych ludzi I poł. XVII wieku, często nazywanego polskim Richelieu. To imię i nazwisko rozpala wyobraźnie, bo to przecież bohater słynnego poselstwa do Rzymu w 1633 roku, podczas którego, orszak kanclerski świadomie gubił złote podkowy w uliczkach wiecznego miasta. „Dorzućmy” jeszcze pobliski Ossolin, który był jego rezydencją i nieodległy Krzyżtopór, własność jego brata Krzysztofa i mamy gotowy szlak „śladem Ossolińskich”. Skoncentrujmy się jednak na naszym Klimontowie, nazywanym „sandomierskim”. Świadomie piszemy „naszym”, bowiem w Polsce znajduje się ich sporo, a w samym województwie, jest ich jeszcze kilka. Większość rysów historycznych datuje założenie Klimontowa na 1240 rok, przez Klemensa z Ruszczy h. Gryf, kasztelana krakowskiego, poległego podczas najazdu Tatarów w 1241 roku. Jest to jednak tylko częściowa prawda. W rzeczywistości miasto powstało w 1604 roku z inicjatywy Jana Zbigniewa Ossolińskiego , wojewody sandomierskiego, kasztelana małogoskiego i żarnowskiego, w odległości 2 km od wsi o tej samej nazwie. W ten sposób, przez ok. 100 lat, funkcjonowały obok siebie dwa Klimontowy.



Ryc. 1 Jan Zbigniew Ossoliński [Wikimedia Commons]


Z czasem „stary” przyjął nazwę Górki, a jego historię, niejako w hołdzie Klemensowi z Ruszczy, przejął ten „nowy”. W założeniu Jana Zbigniewa Ossolińskiego i jego słynnego syna Jerzego, miasto miało stać się perłą w ich rodzinnych dobrach, na miarę najznakomitszych grodów Rzeczypospolitej. Jak się okazało, nigdy do tego nie doszło. Tym samym historia miasta Ossolińskich, podzieliła smutne i tragiczne losy rodziny, o czym opowiemy później. Wróćmy jednak do Klimontowa. Jak już pisaliśmy, 2 stycznia w 1604 roku, Jan Zbigniew Ossoliński, spisał akt erekcyjny. Miastu nadano prawo magdeburskie, stosowane w osadnictwie polskim już od XIII wieku. Zgodnie z prawem niemieckim, wytyczono rynek i ulice od niego odchodzące. W akcie zapisano: „mieli się tu budować ludzie uczciwi wolni i też kupiectwa wszelkiego, także rzemieślnicy wszelcy, ludzi rozmaitej religii”. Powołano sądy miejskie, nadano prawa targowe i jarmarkowe. Wydano pozwolenia na pędzenie gorzałki, warzenie piwa i miodów. Dodatkowo w 1611 roku, król Zygmunt III, wydał przywilej na targi w poniedziałki i piątki oraz trzy jarmarki w roku. Dogodne położenie, w bliskości Sandomierza i Opatowa, a także starego szlaku królewskiego wzdłuż Wisły, gwarantowały dynamiczny rozwój. Bardzo szybko do miasta zaczęli napływać kupcy, rzemieślnicy i zwykli osadnicy. Nadszedł czas dla architektów. W pierwszej kolejności fundator miasta zadbał o życie religijne. A że jednocześnie pragnął zmazać „heretyckie grzechy młodości”, ufundował okazały kościół Dominikanów. Już w 1620 roku świątynia była gotowa i rozpoczęto budowę konwentu. W dalszej kolejności przyszedł czas na nową siedzibę, lokowaną na niewielkim wzniesieniu w „starym” Klimontowie. Był to jednokondygnacyjny pałac, położony w niedalekiej odległości od wznoszonego konwentu Dominikanów. Zbiegło się to w czasie z podziałem majątku pomiędzy swoich trzech synów. Starszy Krzysztof uzyskał Ujazd i Iwaniska, młodszy Maksymilian – Mielec, a najmłodszy Jerzy – Ossolin, Goźlice, Klimontów. Ten ostatni miał też dożywotnio pozostawać w ręku seniora rodu. Niestety do dnia dzisiejszego pałac nie zachował się, a o jego istnieniu przypomina jedynie piękna kasztanowa aleja. Wydawać by się mogło, że historię Jana Zbigniewa zwieńczy dzieło jego życia – ukończenie budowy dumnego Klimontowa. Nic z tego. Wojewoda umiera w 1623 roku. Jego ciało, odziane w mnisi habit, wraz z prochami jego czterech żon, złożono w niedawno zbudowanym kościele pod wielkim chórem. Nie doczekał ani ukończenia nowej siedziby, ani konwentu dominikańskiego. Jak się miało później okazać, słowo „nieukończony”, na stałe wpisze się już w losy Ossolińskich. Schedę po ojcu, zgodnie z testamentem, przejął Jerzy Ossoliński. Bardzo dobrze wykształcony, wówczas 28 letni człowiek o szerokich horyzontach i ugruntowanej pozycji w polityce. Dzięki lojalnej postawie wobec królów Zygmunta III i Władysława IV, piął się po kolejnych szczeblach kariery. Wojewoda sandomierski, podkanclerzy, aż wreszcie w 1643 roku kanclerz wielki koronny, de facto główny kreator polityki państwowej. Jerzy Ossoliński miał w życiu dwie obsesje – politykę i budowanie.



Ryc. 2 Jerzy Ossoliński [Wikimedia Commons]


Pierwszą realizował na kanwie życia publicznego, drugą jako dziedzic rodzinnej fortuny. Oczywiście musiał zyskać i na tym Klimontów. Wkrótce po śmierci ojca, dokończono budowę klasztoru dominikanów. Nowy gospodarz zadbał również o powołanie nowej parafii klimontowskiej i budowę kolejnego kościoła w pobliżu rynku. Jego ambicje dotyczące miasta sięgały jednak znacznie dalej. Nim jednak zaczął realizować swoje plany względem niego, zadbał o swoją siedzibę. W 1635 roku w pobliskim Ossolinie wzniósł piękny późnorenesansowy pałac, nie mający sobie równych w okolicy. Chyba ten fakt na tyle zmotywował starszego brata Krzysztofa, że ten sprowadził do Ujazdu uznanego architekta włoskiego Wawrzyńca Senesa i powierzył mu zadanie budowy monumentalnego Krzyżtoporu. Jak wiemy, Krzysztof zmarł w 1645 roku, zostawiając zamek nieukończonym. Podobnie jego syn Krzysztof Baldwin – śmiertelnie raniony pod Zborowem, nie doczekał finału prac. Tym samym dobra przeszły w ręce wuja Jerzego. Skoncentrujmy się jednak na Klimontowie, bo to tam miało powstać dzieło życia Jerzego – kolegiata i rodzinne mauzoleum. W 1643 roku rozpoczęto budowę kościoła św. Józefa. Świątynia miała nadać splendoru całemu miastu, a wyglądem nawiązywać do najświetniejszych obiektów, jakie widział podczas swoich podróży do Włoch. Nie dziwi zatem fakt, że prace powierzył sprawdzonemu już Senesowi. Obiekt rzeczywiście miał imponujące rozmiary i wyjątkową architekturę. Równolegle z inicjatywy Jerzego, wzniesiono w okolicy jeszcze jedną niezwykłą budowlę – podziemną kaplicę „betlejemską”, wzorowaną na tej oryginalnej. Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, bo tego typu projekty powstawały wtedy niemal w każdej posiadłości magnackiej, gdyby nie fakt, że ziemię do budowy przywieziono z miejsca narodzin Chrystusa (sic!).



Ryc. 3 Kolegiata Św. Józefa w Klimontowie [www.klimontow.pl]


Oczywiście z inicjatywy i fundacji kanclerza, powstało jeszcze wiele innych znakomitych obiektów rozrzuconych po całym kraju. Warto w tym miejscu wymienić te najważniejsze: warszawski pałac-rezydencję przy ulicy Reformatorskiej. Kolegium jezuickie w Bydgoszczy, klasztor Kamedułów w Warszawie, a przede wszystkim hebanowy ołtarz dla obrazu Matki Boskiej w klasztorze na Jasnej Górze. Tymczasem prace przy budowie kościoła klimontowskiego szły pełną parą, a Jerzy Ossoliński osiągnął szczyt swojej kariery politycznej. Niestety i tym razem, niezwykłe fatum nad rodziną, dało znać o sobie. Powstanie Chmielnickiego, za które pośrednio odpowiadał, wzrastająca niechęć szlachty, wybór nowego króla, nieprzychylnego mu Jana Kazimierza, aż w końcu śmierć bratanka Krzysztofa Baldwina, doprowadziły go do załamania nerwowego. W wyniku silnego ataku apopleksji, zmarł w swoim warszawskim pałacu 9 sierpnia 1650 roku, w wieku 55 lat. Jego ciało złożono w podziemiach nieukończonego kościoła św. Józefa w Klimontowie. Niestety fortuna kanclerza nie trafiła w ręce męskiego potomka, bowiem wcześniej, w wieku 23 lat, zmarł jego jedyny syn Franciszek. Nieukończony, osierocony Klimontów, pozostał bez opieki wielkiego mecenasa. Majątek odziedziczyła córka Urszula, wydana za hetmańskiego syna- Samuela Kalinowskiego. Ten jednak od 1648 roku, cały czas przebywał na Ukrainie, gdzie walczył z rebelią kozacką i nie dane mu było pogospodarzyć Klimontowem. Zginął w 1652 roku, w tragicznych okolicznościach bitwy pod Batohem. Niestety nie był to ostatni cios dla miasta. Apokalipsa nadeszła trzy lata później w postaci najazdu Szwedów. Dzieła zniszczenia dopełnili Kozacy Rakoczego w 1657 roku. Oba najazdy były dla grodu prawdziwą katastrofą. Zrabowane zostało całe miasto. Dodatkowo kościoły, klasztor i blisko 60 domów podpalono. Według zachowanych źródeł, z pożogi ocalały zaledwie 24 domy i 530 mieszkańców ( w tym 129 Żydów). Myli się jednak ten, kto uważa, że to był koniec nieszczęść. W 1663 roku zrujnowane miasto nawiedziła dodatkowo zaraza. Tak opisywali ją współcześni: „powietrze grasujące w Polsce do tego stopnia wyniszczyło ludność Klimontowa, że tylko 22 dusz chrześcijańskich, a jedenaście żydowskich przy życiu się ostało”. I to był już faktyczny koniec „nieukończonego miasta”. Zanim na dobre rozbłysło blaskiem…zgasło. Wprawdzie syn Urszuli, Marcin Kalinowski, wraz z żoną Krystyną, podjęli się trudnego zadania odbudowy miasta, nigdy nie odzyskało ono już swojego blasku i dynamiki rozwoju. Dość powiedzieć, że przez kolejnych 11 lat do 1674 roku wybudowano zaledwie dwa domy. Dumne ongiś miasteczko, mogące się chwalić domami z piwnicami dorównującymi tym w Opatowie i Sandomierzu, stało się już tylko prowincjonalną mieściną. W następnych wiekach, nie zmienili już tego nawet kolejni możni właściciele – Jakub Morsztyn, Janusz Aleksander Sanguszko, Piotr Denhoff, czy Antoni Ledóchowski. Pozostało już na zawsze w cieniu. Z naszej perspektywy najważniejszym było jednak to, że wszyscy oni, w mniejszym lub większym stopniu, zadbali o ocalałą spuściznę fundacji Ossolińskich. To głownie dzięki nim, możemy do dziś podziwiać odbudowaną kolegiatę pod wezwaniem św. Józefa oraz kościół i klasztor Ojców Dominikanów.



Ryc. 4 Klasztor Dominikanów w Klimontowie [www.klimontow.pl]


Z uwagi na swą okazałość oraz historyczne wnętrza, oba zabytki powinien osobiście odwiedzić każdy pasjonat XVII wieku, a już w szczególności osoby śledzące losy rodu Ossolińskich. Oczywiście historia Klimontowa nie skończyła się w siedemnastym stuleciu i na przestrzeni lat, obfitowała jeszcze w wiele ciekawych wydarzeń. Z miastem związanych jest też kilka ciekawych życiorysów, ale zapoznanie się z nimi zostawiamy naszym czytelnikom. My ze swojej strony serdecznie zapraszamy do Klimontowa. Naprawdę warto odwiedzić to świętokrzyskie miasteczko i poczuć klimat XVII-wiecznej potęgi Rzeczypospolitej. Bez problemu każdy odnajdzie zabytkowe obiekty, bowiem wciąż dumnie górują nad miastem. Tam wciąż czuć ducha wielkiego kanclerza…


Bibliografia:

  1. M. Zarębski, Spacerkiem po ziemi staszowskiej, Staszów 1990

  2. E. Nebelski, W dobrach Ossolińskich: Klimontów i okolice, Sandomierz 1999

  3. E. Nebelski, Klimontów miasto prywatne rodu Ossolińskich, Klimontów 1993

Comments


Zaciąg Prywatny Strażnika Koronnego Samuela Łaszcza

  • alt.text.label.Facebook

©2023 wykonanie Zaciąg Prywatny Strażnika Koronnego Samuela Łaszcza. Stworzono przy pomocy Wix.com

bottom of page